Paweł Wrabec
Maciej Stańczuk, prezes Polimex–Mostostal oświadczył, że jest bliski zawarcia nowej umowy restrukturyzacyjnej z wierzycielami, która zakłada częściową konwersję zadłużenia na akcje. Nie byłoby na to szans, gdyby nie zmiana postawy GDDKiA. Zgodziła się na rozliczenie wzajemnych roszczeń z Polimex-Mostostal na drodze polubownej, co oznacza, że firma ma szansę odzyskać od skarbu państwa kilkaset milionów złotych.
Tymczasem niespełna tydzień temu media niemal odtrąbiły plajtę tej giełdowej spółki. Uważam, że nie dojdzie do niej, bo chyba nikomu – poza bezpośrednią konkurencją - nie jest to na rękę. Bankom wierzycielom, które muszą sobie zdawać sprawę, że w razie czarnego scenariusza nie odzyskają swoich pieniędzy, rządowi, który z jednej strony wie, że plajta największej spółki infrastrukturalnej z polskim kapitałem to wizerunkowa plama, z drugiej zaś boi się, że jej skutki okażą się zgubne dla modernizacji polskiej elektroenergetyki.
Chodzi tu głównie o elektrownię Kozienice, gdzie Polimex stoi na czele konsorcjum realizującego budowę nowego bloku energetycznego o mocy 1075 MW, który państwowy koncern energetyczny Enea stawia kosztem 6,4 mld zł. Wprawdzie Enea uspokaja, że ewentualna zmiana wykonawcy nie ma dla tej inwestycji dużego znaczenia trudno jednak w te zapewnienia uwierzyć. Budowa trwa już 20 miesięcy i na tak zaawansowanym etapie budowy zmiana głównego wykonawcy byłaby karkołomnym wyzwaniem.
Inwestor musi liczyć się z dużymi kosztami i opóźnieniem – nawet o 2 lata. Takie są polskie realia. A mowa przecież o elektrowni, która już w 2017 roku ma odpowiadać za dostawy 13 proc. energii elektrycznej konsumowanej w Polsce. Według prognoz właśnie w tym roku można się spodziewać energetycznego deficytu skutkującego nawet wyłączeniami prądu.
O determinacji władz by wyciągnąć Polimex z kłopotów świadczy zaangażowanie Agencji Rozwoju Przemysłu. Mimo, że jej prezes musiał zdawać sobie sprawę, że zawarta wcześniej umowa restrukturyzacyjna jest do kitu, nie zawahał się w styczniu dokapitalizować Polimeksu (obejmując jego akcje) sumą 150 mln zł.
Dopiero Gregor Sobisch, który zasiadł w fotelu prezesa w czerwcu 2013 zabrał się za renegocjacje zastanej umowy. Jednak nie dane były mu dokończyć rozpoczętego działa gdyż w styczniu 2014 musiał złożyć dymisję – nieoficjalnym powodem jego odejścia miał był konflikt z GDDKiA, której Sobisch wypowiedział skrajnie niekorzystne kontrakty opiewające łącznie na ponad 2 mld złotych na budowę odcinków autostrad A1 i A4.
Dla rządu ta wiadomości była niczym grom z jasnego nieba, pod adresem Polimeksu posypały się zarzuty, że przez niego Polska może stracić część unijnych funduszy. Czara goryczy przelała się gdy bank Pekoa SA. odmówił GDDKiA wypłaty 56 mln zł gwarancji Polimexu z tytułu próby wypowiedzenia przez GDDKiA umów na autostradowych kontraktach. Wskutek czego posadę stracił nie tylko Sobisch ale też szef GDDKiA, Lech Witecki.
Do tej pory GDDKiA wielokrotnie uspokajała, że skalą zgłaszanych przez budowniczych autostrad się nie przejmuje (mogą opiewać na ponad 10 mld zł) gdyż lwia ich część jest bezzasadna, co w sądzie będzie się starał udowodnić sztab prawników. To, że w tym przypadku GDDKiA zrobiła wyjątek i postanowiła akurat Polimeksem dogadać się polubownie zapewne jest wynikiem politycznego nacisku z najwyższego szczebla.
Jest to precedens, który naraża urzędników i polityków na zarzut, że dzieli wykonawców na gorszych i tych uprzywilejowanych. Ale była decyzja słuszna. Zapewne GDDKiA i tak przegrałababy spór w sądzie i musiałaby odszkodowanie zapłacić, lecz z racji upływu czasu już nie Polimeksowi ale jego syndykowi. Wierzę, że ta interwencja jest zapowiedzią głębszych systemowych zmian, które pozwolą realizować publiczne inwestycje z wykonawcami na nowych, odmiennych od dotychczasowych, partnerskich i uczciwych zasadach.